Zuzia w swoim żywiole, kiedy poprosiłam ją, żeby trochę się powyginała, tańcząc.
Tak mi się kojarzą te zdjęcia. Właśnie z tańcem, tak jak raz na sali nr 5, kiedy mimo warunków i okoliczności czułyśmy się tak bosko, bo pozwolono się poruszać do muzyki. Wiesz, o czym mówię :)
Czytałam też ksiażkę, autobiografię Isadory Duncan, gdzie taniec był najważniejszy. Istotniejszy niż to, czy się ma gdzie spać, mieszkać, czy starczy na bilet na podróż, na ubrania, jedzenie, niż ludzie, znajomi, miłość. Wszystko postawione na jedną kartę.
Dziwny rodzaj wolności, ale fascynujący, bo naprawdę można nie myśleć o niczym innym, tylko o czymś do daje szczęście i satysfakcję, 'a co będzie potem, jeszcze się okaże'.
To tak o tańcu, teraz zdjęcia.